czwartek, 15 grudnia 2016

Argentyna - wrażenia ogólne

Gdyby opisać wszystkie miejsca i wrażenia z pobytu w Argentynie zajęłoby to kilkadziesiąt stron. Nikt by tego nie przeczytał. Postanowiłam więc podzielić to na kilka części. Pierwsza z nich to ogólne spostrzeżenia, którą właśnie publikuję!

Argentyna, kraj w Ameryce Południowej, prawie 9 razy większy od Polski. Można założyć, że obojętnie, jaką atrakcję turystyczną się wybierze to będzie daleko. W tym olbrzymim kraju kolei jest mało, podróżuje się samochodem, samolotem lub autobusem. Stolica to Buenos Aires, olbrzymia ok. 13 milionowa metropolia. Żeby poruszać się komunikacją miejską w stolicy trzeba zaopatrzyć się w specjalną kartę prepaid. Za kartę trzeba zapłacić 25 peso i potem doładować jeszcze funduszami na przejazdy. Te 25 peso nie jest kaucją, nie zwrócą nam tego nigdzie, jedynie można to wykorzystać przy braku funduszy na karcie. Karta działa na minus i możemy ją „zadłużyć” na 20 peso. Czyli, jeśli nie wpłaci się żadnych pieniędzy na przejazdy to i tak można wykorzystać 20 peso.
Jednak przy następnym doładowaniu karty kwota ta zostanie potrącona, wyrównana. Bez takiej karty nie pojedzie się autobusem, metrem, czy pociągiem. Przy kierowcy znajduje się kasownik i trzeba podać mu punkt docelowy, żeby mógł pobrać odpowiednią kwotę. Kierowcy nie sprzedają biletów. Coś takiego, jak bilet tutaj nie funkcjonuje. Choć może nie do końca, bo przy porannym natłoku bilety są wydawane przez specjalną osobę, która dysponuje odpowiednim kasownikiem kart, przy przystanku. Może to wydaje się trochę skomplikowane, ale na miejscu wszystko staje się jasne. Dodatkowo przestrzega się zasady, że wsiadamy przednimi drzwiami, a wysiadamy tymi dalszymi. Przejeżdżając przez okolicę rzuca się w oczy obecność flagi w przestrzeni publicznej. Flagę można zobaczyć w wielu miejscach nie tylko przy budynkach rządowych, ale na przykład przed kościołami. 
Nie byłam co prawda jeszcze w USA, ale z tego, co się tak słyszy i widzi w telewizji to właśnie z tym krajem skojarzyłam ten fakt. Może wynika to z faktu, że Argentyna podobnie jak USA to kraj emigrantów. Jednak, jeśli ktoś sądzi, że porozumie się tutaj bez problemu w języku angielskim to muszę go rozczarować. Podstawowa znajomość języka hiszpańskiego jest, jak najbardziej wskazana. Kiedy dotrzemy do hotelu i pójdziemy w ustronne miejsce możemy ponownie zostać zaskoczeni. Choć dla osób podróżujących po Azji to nic dziwnego, jakoś mnie zawsze zaskakuje. Mianowicie papier toaletowy wrzuca się do kosza na śmieci, nie do muszli. Kiedy ruszymy w miasto możemy znowu zacząć się dziwić skąd ludzie wiedzą, kiedy stać, a kiedy iść. Nie zawsze na przejściach dla pieszych znajdziemy odpowiednią sygnalizację świetlną, a tubylcy jakby mieli trzeci, albo czwarty zmysł. A to nie dodatkowy zmysł, tylko kontrola świateł drogowych dla samochodów. Dlatego trzeba mieć oczy dokoła głowy. Niech nas nie dziwi również uprzejmość mieszkańców. Buenos Aires uchodzi za jedno z najbardziej niebezpiecznych miast świata.
Z dużym prawdopodobieństwem wielokrotnie będziemy przez uprzejmych mieszkańców upominani o noszenie plecaków z przodu (na brzuchu), uważanie na aparaty i ciągłą kontrolę swojego majątku. Jest jeszcze druga strona uprzejmości, że panowie przepuszczają panie. Na przykład na przystanku ustawia się kolejka do autobusu, ale w momencie wchodzenia do pojazdu panowie często puszczają panie przodem. Wracając jeszcze do autobusów, to trzeba uważać gdzie się siada. Jeśli ktoś w autobusie zacznie ci machać pod nosem czymś zawiniętym w folię to nie oznacza, że prosi o jałmużnę, tylko prawdopodobnie siedzisz na miejscu dla osób starszych i niepełnosprawnych, trzeba ustąpić miejsca. Zresztą ustępowanie miejsc jest tutaj powszechne. No tak, ale wyszliśmy już w miasto, więc patrzmy pod nogi. Chodniki często nie są w najlepszym stanie, a skręcenie nogi na jakiejś dziwnej dziurze może skutecznie pokrzyżować nasze urlopowe plany. No i są jeszcze inne niespodzianki wynikające z dużej ilości bezpańskich psów w Argentynie. Podsumowując w mieście nosimy plecaki z przodu, pilnujemy majątku, nie obnosimy się swoją majętnością i patrzymy pod nogi. Szukając konkretnego numeru ulicy należy pamiętać, że numeracja leci skrzyżowaniami (przynajmniej w BA). Co skrzyżowanie to kolejna setka, więc czasami ktoś może nam powiedzieć na przykład, że nasz Hotel znajduje się na 900 skrzyżowaniu. Te skrzyżowania określane są też przez tubylców blokami. Na przykład półtora bloku dalej jest kiosk, co oznacza, że musimy przejść półtora skrzyżowania.
Jeśli ktoś wybiera się do Argentyny to pewnie zastanawia się, jak to jest z pieniędzmi. Najbardziej popularną waluta obcą są dolary. Często dolarami można zakupić wejściówkę do parku, bilet na przejazd autobusem dalekobieżnych, czy wykupić nocleg w hotelu. W tym względzie euro jest dużo mniej popularne. Przy wymianie trzeba wziąć pod uwagę, że banki są otwarte od poniedziałku do piątku i to maksymalnie do godziny 15. W weekendy i w godzinach popołudniowych pozostają nam kantory lub trochę niepewne wymiany na chodniku. Cinkciarzy jest bardzo dużo na wszelkich pasażach typu Florida w Buenos Aires, a w mniejszych miejscowościach ich nie było. W Buenos Aires w dzielnicy San Telmo przy głównym placu znajdziemy jeden z kantorów państwowych. My nie korzystałyśmy z karty kredytowej tylko z gotówki i trzeba przyznać, że jest to szkoła przetrwania, bo trzeba skupiać się na wielu czynnikach. Od godzin pracy banków, przez ceny usług, do faktu żeby nie nosić zbyt dużo gotówki przy sobie. Ale jakoś się udało, choć wielokrotnie stałyśmy pod ścianą.

Aby wydostać się ze stolicy do wodospadów Iguazu zakupiłyśmy na dworcu autobusowym Retiro bilety na autobus dalekobieżny. Autobusy te dysponują dwoma rodzajami siedzeń Semi Cama i Cama. Ogólnie można powiedzieć, że Semi Cama to klasa 2, a Cama to klasa 1. W Semi Cama oparcie odchyla się mniej oraz siedzenia są węższe, mniejsze niż w Cama, dodatkowo otrzymujemy skromniejszą obsługę. Podnóżki w obydwu wersjach siedzeń są niestety takie same i nie poprawiają komfortu jazdy. Jeszcze jedna różnica! Jak przystało na pierwszą klasę w wersji Cama otrzymujemy kocyk i poduszkę na podróż. Na pokładzie tych autobusów dalekobieżnych na ogół dostaje się poczęstunek w postaci ciastek, ale też dań ciepłych. Wszystko zależy od firmy, trasy i serwisu. Podczas naszego pobytu otrzymałyśmy przy przejazdach tyle ciastek, że na słodycze nie mogłyśmy już patrzeć. W pewnym sensie te ilości słodyczy stanowiły dla nas przypuszczalną odpowiedź na pytanie, dlaczego w Argentynie jest tyle otyłych osób. Śniadania jedzą na słodko, często w postaci bułek kupionych na ulicy i bardzo popularne są bary z kanapkami.  
Ciekawostką była też zwyczajna kawa w ekspresówce (parzona jak herbata), którą miałyśmy możliwość pić w autobusach właśnie. Planując przejazd takimi autobusami dobrze wiedzieć, że zwyczajowo płaci się za załadunek i wyładunek bagaży. Bagaże są obsługiwane często przez osoby postronne. Możliwe, że jest to wynik panującego bezrobocia i w ten sposób znalazło się zajęcie dla kilku osób. Standardowa stawka to 5 peso, choć dają też po 10, każdorazowo. „Najprzyjemniejsze” jest to, że bagażowy upomina się o swoją zapłatę. Tak więc do każdego przejazdu trzeba zabezpieczyć dodatkowych ok. 10 peso na załadunek i wyładunek bagażu. Nie płaci się gdy bagaże obsługiwane są przez kierowców. No to jak już się to wszystko dokona można skupić się na jeździe przez ten wielki kraj.
Z naszego doświadczenia muszę powiedzieć, że najlepiej jechało się jak była możliwość rozłożenia się na dwóch sąsiadujących siedzeniach. Było to jednak możliwe tylko w Semi Cama, bo w Cama podłokietników nie można było złożyć. Trzeba pamiętać, że taka podróż to kilka ładnym godzin jazdy. Z Buenos Aires do Puerto Iguazu to na przykład jakieś 15 godzin w autobusie.

Puerto Iguazu to bardzo turystyczny rejon. Myślę, że 90 % turystów przyjeżdżających do Argentyny odwiedza wielkie wodospady na granicy argentyńsko-brazylijskiej. Od początku pobytu szukałyśmy pamiątek. I w tej kwestii byłyśmy zaskoczone i zakłopotane. Gdy odwiedzałyśmy sklepiki w La Boca, sławnej dzielnicy Buenos Aires to pamiątki dotyczyły głównie tej dzielnicy. Spacerując po Puerto Iguazu wszelkie pamiątki dotyczyły wodospadów oraz cenionego ptaka Tukana. Potem w prowincji Jujuy miastach Humahuaca, czy Purmamarca pamiątki związane były z tymi okolicami, czyli głównie z ludnością indiańska. W Villa Union i Parku Talampaya pamiątki dotyczyły tego parku. A my miałyśmy zamówienie na magnes z Argentyny. Argentyna podzielona jest na 23 prowincje i Buenos Aires jako miasto autonomiczne. 
Prowincje rządzą się własnymi prawami. Między innymi zakazany jest przewóz owoców, czy roślin pomiędzy prowincjami. Na granicach dokonywane są kontrole sanitarne pojazdów przemierzających drogi. Z powodu tych praw własnych poszczególnych prowincji utrudniona jest informacja turystyczna. Każda prowincja jest mocno zapatrzona w siebie. Różne firmy transportowe obsługują różne rejony, a znalezienie informacji w Internecie graniczy z cudem. Oczywiście trzeba mieć też trochę szczęścia i trafić na obrotnych ludzi. I tak Wybierając się z Misiones (Puerto Iguazu) do Jujuy, a konkretnie do Purmamarca nikt nie chciał nam sprzedać biletu do miejsca docelowego. Sprzedawcy oferowali bilet do jakiegoś większego miasta w Jujuy, a tam już trzeba szukać dalej. Ostatecznie po kilku podejściach do różnych okienek dostałyśmy bilety nie do Purmamarca, ale Humahuaca, czyli kilka miejscowości dalej, gdzie i tak miałyśmy jechać. To była w ogóle większa przygoda z błędnymi biletami i popsutym autobusem, o której może w osobnej części wspomnień. A propos prowincji, to w informacji turystycznej Humahuaca pani zamiast dać nam jakąś skromną mapkę samej miejscowości wręczyła nam mapę prowincji Jujuy, która w zasadzie nie była nam do niczego potrzebna. Z tej mapy jedynie dowiedziałyśmy się na jakiej wysokości leżą Purmamarca i Humahuaca, co tłumaczyło mdłości i ból głowy.

Czasami mimo wszystko trzeba było coś zjeść. Mimo, że Argentyna to cywilizowany kraj, jak określiła to kiedyś znajoma, to ja polecam szukanie knajp niezbyt wykwintnych. W Purmamarca jadłyśmy najlepszy obiad z całego pobytu w Argentynie. Trafiłyśmy tam przez przypadek, a z wyglądu restauracja nie była warta złamanego grosza. Cena śmieszna, a obiad doskonały. Polecam wszystkim, którzy się tam wybierają, znajduje się blisko dworca autobusowego. 
W Buenos Aires natomiast zjadłam najdroższą w moim życiu tarte, podgrzaną w mikrofalówce. W tej knajpie po raz pierwszy skasowano nas za chleb dodawany do potraw i kelner doliczył sobie jeszcze do rachunku napiwek. Rzadko napiwek jest doliczany do rachunków od razu. Nam zdarzyło się to dwa razy i były one w różnych wymiarach 5-10%. Argentyńczycy piją na ogół duże napoje. Na przykład piwo sprzedaje się w litrowych butelkach. Nierzadko napój w restauracji trafia na stół w dużych 1,5 czy 2 litrowych plastikowych butelkach. Więcej, czyli taniej.
Po zobaczeniu kolorowych skał prowincji Jujuy wybrałyśmy się do prowincji La Rioja. Wtedy właśnie dotarłyśmy do „naszego Pueblo”, miejscowości wyposażonej w jedną asfaltową drogę, kościół, jedną restaurację i kilka sklepów. W tej okolicy bez własnego środka transportu ciężko cokolwiek zobaczyć, szczególnie gdy pogoda nie dopisze.  Autobusy jeżdżą tutaj według rozkładu znanego tylko tubylcom, a przystanek znajduje się na rogu, albo na skrzyżowaniu. Okolicy, nawet podczas sjesty, pilnują hordy bezpańskich psów. Sjesta obowiązuje od ok. 13 lub 14 do ok. 18 lub 19. Jakoś wcześniej nas ta sjesta w Argentynie nie dopadła, więc tutaj zaskoczyła nas zupełnie. W tym czasie nie załatwisz, nie kupisz i nie zjesz nic, miasto wymiera. To są okolice parku Talampaya. Żeby się tutaj dostać trzeba przyjechać do Patquia, a to również miejscowość jak „nasze Pueblo”, tyle że przez nią przejeżdżają wszystkie autobusy z lub do La Rioja, jest dworzec autobusowy, ale wypisz, wymaluj „naszego Puebla”. Tutaj możesz godzinami siedzieć na drodze bez obawy, że coś cię przejedzie.

Argentyna to kraj katolicki i w przestrzeni publicznej istnieje ogromna ilość kapliczek, figurek, czy kościołów. Przebywając w „naszym Pueblo”, czyli miejscowości Pangacillo (o nim penie w kolejnej części opisu Argentyny) widziałyśmy z oddali wyróżniający się w otoczeniu biały budynek. W końcu poszłyśmy na spacer i okazało się, że to mały kościółek, do którego doprowadzony był nawet prąd, a była to głęboka prowincja. Ludzie żegnają się również przed wszystkimi obiektami sakralnymi. Ciekawostką jest również noszenie na szyi, jak łańcuszka, różańca. A najlepsze było w katedrze przy Plaza de Mayo w Buenos Aires, gdzie rozpoczynała się msza z biskupem, a towarzystwo w najlepsze witało się pogawędką, uściskami i buziakami. W ogóle Argentyńczycy mają trochę styl włoski, na powitanie oraz pożegnanie wszyscy dają sobie buziaki i ściskają się gorąco.

Oto ogólny opis spostrzeżeń dotyczących Argentyny. Kraju ciekawego, specyficznego, olbrzymiego i drogiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz