środa, 23 stycznia 2013

Kocierz - stok narciarski



  

Kocierz, ośrodek konferencyjno – rekreacyjny z własnymi stokami narciarskimi.

Tak ośrodek sam siebie opisuje na swojej stronie internetowej http://www.kocierz.pl :
„Hotel & SPA „Kocierz” położony jest w malowniczej scenerii Parku Krajobrazowego Beskidu Małego. Do naszego obiektu, usytuowanego na szczycie Przełęczy Kocierskiej (750 m n.p.m.), dotrą Państwo asfaltową serpentyną najstarszego w Polsce bitego traktu (dawnym szlakiem kupieckim), a obecnie drogą wojewódzką nr 781
z Andrychowa do Żywca. Doskonała lokalizacja Ośrodka: 15 km od Żywca, 15 km od Wadowic, 65,6 km od Krakowa – gwarantuje łatwy i szybki dojazd.
Hotel & SPA „Kocierz” stanowi dogodną bazę wypadową dla turystów udających się na piesze wędrówki (trzy szlaki turystyczne) czy uprawiających turystykę rowerową.
Obecność własnych wyciągów narciarskich (długości: 750m i 150m) oraz pobliskich stoków (Szczyrk, Korbielów, Rzyki Praciaki) jest gwarantem udanego, aktywnego wypoczynku dla miłośników białego szaleństwa.”  
Ośrodek muszę powiedzieć jest imponujący. Duże zabudowania kryją w sobie hotel, karczmę i ogródek letni. Wszystko z drewna i w stylu góralskim. Położenie jest piękne na szczycie góry otoczonym lasem. Ośnieżony zimą las stwarza bajeczną scenerię. Kierowca musi nastawić się na trochę stresujący kręty oraz wąski dojazd. Szczególnie w porze zimowej ostatni odcinek drogi wymaga pełnej koncentracji.

Stoki same w sobie nie są może imponujące, bo cóż to jest 750m zjazdu dla wytrawnego narciarza, a jednak warto wybrać się tam w ramach treningu.
Stok krótszy (150m) jest przewidziany dla dzieci i osób uczących się panowania nad nartami. Dysponuje on małym wyciągiem „wyrwirączka”. Zjazd główny znajduje się trochę poniżej „oślej łączki”
i łączy się z wyciągiem talerzykowym.
Na długości 750m zjazdu napotkamy różne warunki i trudności. Pierwszy odcinek, jakieś 400m, jest łagodny, ale wąski. Tutaj można się rozpędzić i pojeździć carvingowo. Potem następuje mała, również wąska ścianka długości jakieś 100m. Po dłuższej jeździe odcinek ten jest wyjeżdżona w środku, robi się lekka rynna i pojawia się lód. Dolny odcinek to polanka z lekkim spadem i ostrym zakrętem pod dolną stację wyciągu. Przy polance ustawiona jest armatka. Z powodu tej armatki śnieżnej trzeba tutaj również uważać. Sztuczny śnieg ma jednak inne właściwości niż naturalny. Z czasem robi się pod spodem lód, na który armatka narzuca nowe warstwy sztucznego śniegu. I tak niby krótki zjazd jednak po każdym okrążeniu zmieniają się warunki. Dużym plusem jest brak kolejek pod wyciągiem. Ledwo znajdziesz się na dole już można wjeżdżać na górę.

Według mnie Kocierz daje możliwość w bardzo przyjemny sposób rozgrzać mięśnie, przyzwyczaić nogi do butów narciarskich
i przygotować się do jakiegoś dłuższego urlopu narciarskiego. Choć stok jest krótszy niż na przykład „Złoty Groń” to daje więcej satysfakcji.

czwartek, 17 stycznia 2013

Jezioro Garda - Włochy

Największe jezioro we Włoszech. Leży w jego północnej części. Akwen o długości 55 km i szerokości od 4 do 12 km jest bardzo popularny wśród turystów. Doskonale nadaje się do spędzania aktywnego urlopu. W okolicy jeziora Garda można spędzać czas w bardzo urozmaicony sposób. Oczywiście można uprawiać szereg sportów wodnych od żeglarstwa, przez windsurfing do zwykłego pływania. Otaczające góry dają możliwość odbycia pięknych wycieczek górskich pieszych i rowerowych. Również miłośnicy wspinaczek górskich znajdą tutaj coś dla siebie. Bliskość wielu wspaniałych i znanych miast, jak Werona, Wenecja, Mediolan, czy inne sprawia, że Jezioro Garda jest doskonałym miejscem na urlop dla miłośników architektury i urbanistyki.

Dwa krańce jeziora różnią się od siebie znacznie. Północna część jest terenem górzystym. Główne miasto to Riva del Garda, jest dużym centrum turystycznym i doskonałym ośrodkiem komunikacyjnym (komunikacji autobusowej). Południe to bardziej zurbanizowany teren, w którym jest dostęp do kolei. Koleją możemy udać się na wycieczki do szeregu ciekawych okolicznych miast, nawet do Mediolanu. Jeżeli ktoś planuje spędzać więcej czasu w górach i chce oglądać góry to lepiej zamieszkać w części północnej. Dla osób, które wybierają przestrzeń płaską lepsze będzie południe.

Mała wskazówka, jeśli chodzi o komunikację. Pomijając fakt punktualności trzeba zwrócić uwagę na okres, w jakim dany pojazd jeździ. Głównie dotyczy to autobusów, bo o pociągach dowiemy się wszystko w kasach na dworcu. Różne autobusy jeżdżą w okresie wakacyjnym, świątecznym i w czasie roku szkolnego. Wszystko to jest zaznaczone na rozkładzie jazdy, który oczywiście jest w języku włoskim. Proponuję dla osób, które pobiorą rozkład jazdy autobusów z informacji turystycznej dopytać o szereg skrótów oraz dokładnie wypytać jaki autobus kursuje w danym okresie. Wynika to z doświadczenia. W naszym przypadku miały być cztery autobusy do Limone, jeden po drugim. Okazało się, że w tym okresie do Limone z Desencano można dostać się tylko i wyłącznie przesiadając się w Salo.
 
Pięknym masywem nad jeziorem jest Monte Baldo. Na jego szczyt można wjechać kolejką z miejscowości Malcesine. Gondole na drugim odcinku kolejki linowej mają zdolność obrotu o 360 stopni co pozwala na podziwianie całej perspektywy jeziora. Oczywiście chętnych do przejazdu jest wielu, więc trzeba odstać swoje w kolejce. Kiedy dotrzemy już na szczyt mamy szereg możliwości poruszania się. W naszym przypadku było to przejście wzdłuż masywu i zejście w miejscowości Assenza. Na górę wjechałyśmy około godziny 12-tej i planowałyśmy być na dole około 19.44. Wtedy odjeżdżał ostatni autobus z Assenza do Peschiera del Garda. Trochę się nie udało J Do Assenza dotarłyśmy około godziny 21-ej. Trasa jest piękna. Właściwie na całej drodze można podziwiać jezioro. Miałyśmy piękną pogodę, więc na drugim brzegu gdzieś daleko było widać zaśnieżone szczyty.

W Riva del Garda warto wejść na Monte Brione. Wejście to jest bardzo proste. Po drodze napotkamy na wiele ławeczek i miejsc na odpoczynek. Na tej górze znajduje się stary fort obronny, który mija się z różnych stron. Widoki na jezioro i okoliczne miejscowości są piękne. W dole można podziwiać windsurferów zmagających się z wodą i wiatrem.
Nieopodal miejscowości Riva del Garda jest wodospad Varone (Cascata Varone). Jest to masa wody spadająca wewnątrz góry. Woda spada w szczelinie skalnej, która została przez Lata pięknie wyżłobiona. Masy wody i piękne skały można podziwiać z dwóch jaskiń w części dolnej i górnej. Pomiędzy jaskiniami wiedzie ścieżka tworząca mały ogród botaniczny z pięknymi kwiatami i roślinami. Jest tutaj mokro i zimno, więc warto wziąć odzież nieprzemakalną.

Świetne trasy na piesze wyprawy w góry znajdziemy w Limone. Trzeba przyznać, że trasy nie są krótkie. Dodatkowo podziwianie widoków oraz wykonanie paru zdjęć wydłuża czas podróży. Cóż, czas bywa największym ograniczeniem podróżnika J Warto się jednak wybrać i zobaczyć ścianę Monte Baldo po drugiej stronie jeziora.

Wiele przyjemności może sprawić też wycieczka rowerowa. Bez obaw można jechać wzdłuż brzegu jeziora lub gdy jest tłoczno wyjechać na drogę. Można w ten sposób na spokojnie odwiedzić parę pięknych miejscowości. Nam udało się przejechać od Peschiery do Garda.

Na południowym brzegu jeziora znajduje się mały półwysep z miejscowością Sirmione. Tutaj swoją posiadłość miała Maria Callas. Nawet na jej cześć nazwano park leżący nieopodal jej domu. Głównym jednak celem turystycznym jest zamek usytuowany na nabrzeżu. Na zamek można wejść za mała opłatą i podziwiać widoki na jezioro. Miejscowość typowo turystyczna z wąskimi uliczkami, kafejkami, sklepami z pamiątkami i włoskim charakterem, bardzo sympatyczna.

Katedra w Mediolanie

Pasaż handlowy - Mediolan









Werona



Julia - Werona






Do zobaczenia nad Jeziorem Garda J

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Chiny

Przypadki rządzą losem i tak pewne spotkanie przy kawie zmieniło się w planowanie urlopu w Chinach. Był koniec roku 2010, a wyjazd zaplanowano na lipiec 2011.

Trzeba przyznać, że przewodniki po Chinach są bardzo obszerne. Nic dziwnego kraj jest w końcu 30 razy większy niż Polska. Co przeczytałam stronę z przewodnika to chciałam tam jechać jednak w 3 tygodnie nie da się zobaczyć całych Chin. Ostatecznie zdecydowałyśmy się na trzy okolice.
Można powiedzieć, że na tym wyjeździe górowała liczba trzy! Trzy kobiety samodzielnie zaplanowały trzytygodniowy urlop i ostatecznie wybrały trzy regiony w Chinach.

Szanghaj do tego miasta zakupiłyśmy przelot – Guilin to zielone południe – Pekin to stolica i Mur Chiński

W planowaniu pomógł nam mały harmonogram wyjazdu, który w konkretnych datach obrazował co możemy zrobić, a przede wszystkim jak długo zabierze nam przemieszczanie się pomiędzy poszczególnymi punktami. Muszę zaznaczyć, że pierwszy spontanicznie przygotowany harmonogram pokazał wyraźnie problem z czasem realizacji przedsięwzięcia. Kończył się gdzieś w ostatnich dniach sierpnia co z przyczyn obiektywnych nie było możliwe.
Harmonogram dawał nam też pewną orientację w datach i dniach. Mimo tego i tak pewnego dnia błędnie zamówiłyśmy pokój w hotelu, ale wszystko udało się wyprostować.
Samo dotarcie do Chin trwało trzy dni. Leciałyśmy przez Moskwę gdzie miałyśmy 12 godzin przerwy, spędziłyśmy je powiedzmy, że śpiąc na ławkach w poczekalni. Podróż powrotna trwała już tylko jeden dzień, co wynikało z przesunięć czasów oraz nie miałyśmy już tak długiej przerwy w Moskwie.
Pierwsze zderzenie z Chinami to bardzo duże lotnisko w Szanghaju gdzie też musimy wymienić pieniądze. I tutaj należy zaznaczyć, że kantory na lotnisku pobierają opłaty manipulacyjne, których nie ma w bankach w miastach. Warto więc wziąć to pod uwagę szczególnie podczas powrotu do kraju.

Sam Szanghaj to wielkie miasto z niewielką ilością zabytków i zawiłą historią. Według przewodników najprzyjemniejsze w Szanghaju są przechadzki jego ulicami. Najbardziej polecane do zobaczenia są dzielnica Pudong i ulica Bund z kolonialnymi zabudowaniami.
Pierwsza wizyta w tym mieście była krótka bo na następny dzień leciałyśmy już na południe do Guilin.
Zwiedziłyśmy więc dzielnicę Pudong, która kiedyś była dzielnicą przestępców, a aktualnie mieści się tam strefa ekonomiczna miasta. Tutaj znajdują się wspaniałe wieżowce i symbol Sznaghaju wieża telewizyjna Perła Orientu. Z wielu wież można zobaczyć miasto z góry. My wybrałyśmy Centrum Finansowego zwanego przez nas otwieraczem ( ze względu na charakterystyczny otwór w konstrukcji budynku w jego szczytowej części). Wieżowiec posiada 100 pięter i w tym momencie był najwyższy.
Starałyśmy się zobaczyć trochę nowinek technicznych więc następnego dnia na lotnisko pojechałyśmy szybką kolejką magnetyczną Maglev, która niestety zamiast 431 km/h jechała tylko 300, ale i tak w Polsce prędkością nieosiągalną J

Z lotniska w Guilin przedostałyśmy się taksówką do Yangshuo, które w porównaniu do zatłoczonego i wielkomiejskiego Szanghaju było dla nas rajem.
Yangshuo znaczy Jasny Księżyc, co prawda nie wiem jak wygląda księżyc z bliska ale Yangshuo ze swoimi krasowymi górami wygląda trochę kosmicznie.
W takich rejonach najprzyjemniejsze jest obcowanie z przyrodą i obserwowanie ludzi. Tutaj odbyłyśmy dwie wycieczki rowerowe i jak ja to nazwałam Chiński Spływ Dunajcem, czyli spływ rzeką Li  oraz wycieczkę na tarasy ryżowe.

Starałyśmy się oczywiście maksymalnie próbować lokalną kuchnię. I tak w tej okolicy jako danie śniadaniowe je się NUDELRAJS. Makaron polewany różnymi sosami i z suszonym mięsem, do tego można dodać szczypiorek i orzeszki, smakuje wspaniale.
Miałyśmy też przydrożną knajpkę obsługiwaną przez przemiłe panie gdzie jadłyśmy wspaniałe warzywa, grzybki i różne dodatki z ryżem oczywiście przygotowane w woku. Pychota !!

Pierwsza wycieczka rowerowa prowadziła na wzgórze Moon Hill, czyli Księżycowe Wzgórze. Nazwane tak z powodu otworu wydrżąonego przez wodę wewnątrz skały. Podejście pod górę nie jest szczególnie trudne, ale męczące. We znaki daje się upał i panująca w powietrzu wilgoć. Po drodze spotykamy wielu trurystów z całego świata, widać znane miejsce.
W drodze powrotnej podjechałyśmy do jaskini smoka. Pierwszy etap zwiedzania jaskini to przepłynięcie małymi łódkami. Na tych łódkach przewodniczka chińska przekazywała swojej grupie informacje o jaskini. Niestety robiła to przez mikrofon i strasznie hałasowała J Jaskinia smoka wydawała nam się trochę kiczowata bo skały podświetlane są kolorowymi jaskrawymi światłami w porównaniu do naszych jaskiń, gdzie raczej stosuje się koloryt naturalny. W samym środku tejże jaskini znajdowało się dość duże pomieszczenie gdzie sprzedawano na straganach pamiątki.
Kolejnego dnia wykupiłyśmy wycieczkę na tarasy ryżowe.
Jest to wycieczka autokarowa z przewodnikiem, którego ciężko zrozumieć. Trzeba powiedzieć, że Chińscy przewodnicy wszyscy oprowadzają swoje grupy przemawiając przez mikrofony i przenośne głośniczki. I bez różnicy, czy jest to świątynia, jaskinia, park, autobus, czy pomieszczenie 2x2, krzyczą przez te głośniki.
Zanim dotrze się na same tarasy w programie jest pokaz artystyczny Pań o długich włosach, przedstawicielek plemienia żyjącego na tych terenach. Panie te słyną z tego, że mają bardzo długie włosy, a sposób ich spięcia świadczy o statucie danej kobiety. Po pokazie jeszcze obiad i wreszcie wejście na tarasy ryżowe, na które niestety pozostało mało czasu i tutaj wykazałyśmy się umiejętnościami w biegach przełajowych. Teren jest olbrzymi. Jest co oglądać i można zrobić wiele pięknych zdjęć jak się tylko ma czas na to. Można zaplanować sobie tą wycieczkę z noclegiem wtedy z pewnością na spokojnie zobaczy się więcej i zrobi piękne zdjęcia. Niestety zajęcia wstępne zabrały nam zbyt dużo czasu i same tarasy udało nam się tylko "liznąć", jednak było warto.

Kolejnego dnia była druga wycieczka rowerowa. Mimo, że trasy rowerowe nie są zbyt dobrze oznakowane to gorąco polecam ten środek lokomocji jest to doskonały sposób przemieszczania się i dotarcia do zakątków, do których pieszo nie dojdziemy, odległości są niesamowite. Podczas jazdy trzeba zwracać uwagę na strzałki kolorowe, które czasami się pokazują po drodze, to jest szlak. Zalecana jest jednak ostrożność, zdrowy rozsądek i zaufanie intuicji. Znając polskie oznakowania szlakó jestem pewna, że każdy da sobie radę.
Jedną z wielkich atrakcji rejonu Yangshuo jest spływ rzeką Li. Rzeka ta słynie ze swoich widoków, a jeden z nich jest uwidoczniony na banknocie 20 Yuanów. Oczywiście chyba każda ze skał ma swoją nazwę, które ciężko spamiętać. Nasz "flisak" początkowo opowiadał nam jakieś rzeczy i patrzył na te górki więc my grzecznie robiłyśmy im zdjęcia jednak nie miałyśmy pojęcia co on do nas mówi. Spływ jest bardzo sympatyczny i można go wykupić przez hotele. Jedyne zastrzeżenie to niestety łodzie zasilane są spalinowymi silnikami, które robią trochę hałasu.

Minął pierwszy tydzień naszego pobytu w Chinach i jedziemy pociągiem do Pekinu.
Trochę o organizacji ruchu kolejowego. Organizacja na dworcach kolejowych jest inna niż u nas. Przed wejściem ustawiają się kolejki gdyż za drzwiami jest kontrola bagażu jak na lotnisku. Dlatego nie można przychodzić na ostatnią chwilę, kolejki bywają długie. Pasażerowie czekają następnie w wielkich poczekalniach, aż zostaną otwarte drzwi wejściowe na peron gdzie stoi już odpowiedni pociąg. Każde wejście opisane jest piękną tablicą z numerem pociągu, godziną odjazdu i oczywiście kierunkiem. Opis jest w języku chińskim ale też angielskim, więc bez obaw.
Nasza podróż trwała 27 godzin i zabrakło nam miejsc leżących, dzięki bogu mamy siedzące. Przy nas byli ludzie, którzy nie załapali się nawet na miejsca siedzące więc siedzieli i spali na podłodze podkładając różne rzeczy pod pupy. Ciekawostką dla miłośników kolei może być fakt, że w tym pociągu zadaniem konduktora było dbanie o czystość przedziału, zbieranie śmieci i zamiatanie go.
Ponieważ w pociągach dostępne są dystrybutory gorącej wody można przygotować sobie jedzenie w postaci na przykład gorących kubków. Chińczycy zabierają ze sobą całe torby jedzenia do pociągów ponieważ to sprzedawane w pociągach jest mniej smaczne i droższe.
Jeszcze jedna z ciekawostek chińskich, bilety do pociągu i wielu innych miejsc kupuje się na wzrost, a nie na wiek. Służy do tego specjalna miarka, na której narysowane są dwa wymiary 1,2m i 1,5m.

Pekin jako stolica posiada wiele miejsc, które są polecane przez przewodniki i tak pierwsze kroki skierowałyśmy do Placu Tienanmen (Plac Niebiańskiego Spokoju) i Zakazanego miasta.


Plac Niebiańskiego Spokoju to podobno największy na świecie plac publiczny. Znajduje się tutaj Mauzoleum Mao Zedonga, do którego ustawiają się długie kolejki odwiedzających. Sam plac jest jednak miejscem cichej pamięci protestów studenckich w roku 1989 kiedy to przeciwko bezbronnym osobą wysłano czołgi. Te wydarzenia do dnia dzisiejszego nie zostały wyjaśnione i nadal zakazane są dyskusje na ten temat. Z placu przez bramę niebiańskiego spokoju na której umieszczony jest jedyny portret Mao przechodzi się do Zakazanego miasta. W roku śmierci Mao portret ten został czasowo zamieniony na obraz czarno-biały.
Zakazane miasto to kompleks podobno ponad 800 pawilonów podzielony na część prywatną i służbową, reprezentacyjną. Wszystkie pawilony są bardzo podobne do siebie i puste. Na całym obszarze napotyka turysta wiele symboliki kolorów i rzeźb. Budynki pokryte są żółtą dachówką i występuje bardzo dużo czerwieni, czyli kolorów cesarza. Po pewnym czasie nie odróżniałyśmy ich już od siebie. Jest to miejsce, które pewnie trzeba zobaczyć, choć moim zdaniem
w Pekinie można znaleźć ciekawsze obiekty.

Kolejny dzień to zasadniczo wyprawa na mur.
Jednak wcześnie rano poszłyśmy jeszcze do parku i świątyni Nieba. Jest to miejsce gdzie cesarz modlił się o urodzaje. Miejsce jest warte polecenia na dłuższy pobyt i relaks. Sama świątynia składa się z trzech części plus do tego bardzo duży park. Jeśli ktoś lubi tańczyć, śpiewać czy ćwiczyć parki Chińskie są odpowiednim do tego miejscem, można odpocząć i podglądać autochtonów.
A wracając do muru to miałyśmy szczęście być w części gdzie nie ma tylu turystów. Miejsce to jest oddalone około 5 km od najbardziej znanego i najlepiej odrestaurowanego Badaling. Tym razem wybrałyśmy opcję z noclegiem żeby zobaczyć wschód słońca. Niestety następnego dnia zaczęło padać, skończyło się więc na dodatkowych zdjęciach o świcie i powrocie do hotelu. Odcinek muru, który się odwiedza mierzy się ilością wież, które się minie. My miałyśmy pięć wież na horyzoncie jednak po dotarciu na trzecią trzeba było skoncentrować się na zdjęciach i zejściu niż oddalaniu się od wyjścia. Podejście jest bardzo męczące gdyż mur wznosi się i opada, a wieże nie są oddalone od siebie w równych odległościach.

Warty polecenia jest w Pekinie Pałac letni uważam, że o wiele bardziej ciekawy niż zakazane miasto. Na ten obiekt warto zaplanować cały dzień i wziąć zapas jedzenia i picia. Jest to wielki kompleks z jeziorem, wyspą, ogrodami i labiryntem ścieżek. Słynie z obecności w nim księżnej Cixi, która zdobyła władzę trochę wbrew prawu i na przykład za pieniądze marynarki wojennej wybudowała sobie marmurową łódź. Była też wielbicielką teatru więc wybudowała sobie swój własny obiekt z różnymi nowoczesnymi rozwiązaniami. Pałac letni charakteryzuje gąszcz ścieżek i nawet posiadacze schematycznych mapek tego terenu nie mogli zbytnio odnaleźć się w tych zakamarkach.
UWAGA ;) Niestety takie kompleksy jak Pałac Letni, czy Zakazane Miasto nie mają na przykład restauracji, w których spokojnie można coś wypić i odpocząć dlatego ważne jest noszenie ze sobą prowiantu i przede wszystkim picia.

Oczywiście dla miłośników sportu polecam wioskę olimpijską, którą Chińczycy również traktują jak wielki park. Najpiękniej wygląda ona w nocy gdy wszystkie obiekty są wspaniale podświetlone.

Drugi tydzień minął czas wracać do Szanghaju tym razem kolejną nowością techniczną z 2011 roku, szybkim pociągiem, rozwijającym prędkość ok. 310 km/h, odległość ok. 1300 km pokonujemy zaledwie w 5 godzin.
Na tym etapie zaplanowałyśmy odwiedzić Chińską Wenecję, czyli miejscowość Suzhou, gdzie przepłynęłyśmy się gondolą. Jest to zupełnie inaczej niż w Wenecji bo tutaj jest określony czas przepływu,
a nie trasa tak więc płynęłyśmy 20 minut w jedną stronę i z powrotem tą samą trasą. Opinie w internecie na temat tej miejscowości są oczywiście różne. W naszym przypadku zachwytów nie ma.

Najbardziej godnym polecenia zabytkiem Szanghaju jest XVI-to wieczny park Yu Yuan. Do parku prowadzi zygzakowaty most. Obok mostu stoi herbaciarnia w której bywał Clinton. Most przebiega zygzakiem gdyż według wierzeń duchy chodzą tylko po linii prostej. Park ma piękne jeziorka, budynki
i charakterystyczne ściany smoków. Miejsce odwiedzane nie tylko przez turystów, ale również przez tubylców więc raczej panuje zgiełk.

Dla podróżników z dziećmi godnym polecenia jest akwarium w Szanghaju znajdujące się w pobliżu perły orientu, w którym przechodzi się korytarzami, a nad głową przepływają nam różne ryby. Zebrano tutaj okazy z całego świata i podzielono według regionów.

W przewodnikach autorzy najwięcej uwagi poświęcają dzielnicy Pudong oraz Bundowi. Pudong zwidziłyśmy w pierwszej części, a historia Bundu sięga połowy XIX w. Pierwotnie był to bagienny, porośnięty trzcinami teren. Po otwarciu portu w Szanghaju dla cudzoziemców w wyniku I wojny opiumowej na obszarze Bundu powstała osada brytyjska. Osuszono wówczas bagna, wytyczono drogę i umocniono nabrzeże; wkrótce pojawiły się także budynki. Na przełomie XIX i XX wieku Bund pełnił rolę głównego centrum finansowego Azji Wschodniej. Do dziś pozostały piękne pokolonialne budynki.

Chyba każda podróż w dalekie kraje to również podróż kulinarna, polecam korzystanie z lokalnej kuchni.
Przydrożne kawiarenki serwują ciekawe i bardzo smaczne jedzenie. Często w karcie opis jest nie tylko
w języku chińskim, ale również angielskim. Dodatkowo na ścianach wyklejone są zdjęcia potraw, jeżeli nie wiesz co zamówić możesz wybrać obrazek. Do kaczki po pekińsku nie zamawiaj ryżu bo je się ją w małych placuszkach. Spróbuj klusek na parze z różnymi farszami, są na prawdę dobre. Piwo nie jest tak dobre jak u nas ale zaspokoi pragnienie.
Oczywiście w dużych miastach typu Pekin, czy Szanghaj znajdziecie przedstawicieli międzynarodowych sieci fast food więc nikt z głodu nie umrze.

Należy pamiętać, że w brew pozorom ciężko się tutaj dogadać po angielsku. Czasami mieszkańcy wpychają się w kolejki i nie można kupić biletu. Pieszy nie ma pierwszeństwa na pasach. Plują wokól siebie bez opamiętania. To jednak kraj jest ciekawy i ty jesteś tam przejazdem.

Isteban, Złoty Groń

W końcu nastała piękna śnieżna zima. Świat wygląda od razu przyjemniej jak jest tak jasno.
Rozpoczęły się ferie, więc dzieci będą miały radochę. Rodzice też skorzystają bo można wybrać się na narty. Ja również rozpoczęłam  wczoraj (13.01.2013) sezon narciarski.
Goupon ułatwił wybór stoku bo akurat oferował 50% zniżki na stok Złoty Groń w Istebnej. Wcześniej nie miałam okazji tutaj bywać, więc warto sprawdzić co to takiego. Jeśli ktoś szuka szczegółów to znajdzie je na stronie www.zlotygron.pl .

 Tak wygląda mapa stoków wg. strony głównej ośrodka. Obrazuje ona całość terenu.
MAPA
Jeżeli chodzi o moją ocenę to stok jest bardzo przyjemnym miejscem na rozgrzewkę. Jeżdżę na nartach od dziecka, więc nie było to dla mnie wielkim wyzwaniem, choć nawet na prostej drodze można się wywrócić
i zrobić sobie krzywdę. Będąca ze mną osobą, która od około 5 lat stara się opanować deski również była zadowolona. Zasadniczo jak zanzaczono na mapie są trzy trasy. Trasy są stosunkowo szerokie i raczej oceniłabym je jako proste. Muszę przyznać, że najwięcej probelmu sprawiał nieubity śnieg. Trasa numer 2 w ogóle nie była przygotowana do jazdy. Bardzo przyjemny jest odcinek 1a i 3. Oczywiście wytrawni narciaże będą jeździć prosto trasą 1 w dół. Ja po prostu się bawiłam i delektowałam pięknem zimy. Największy problem powstaje pod wyciągiem. Kolejka linowa wyciąga do góry po 6 osób na jednej kanapie
w przeciągu kilku minut. Zjazd nawet najdłuższą trasą trwa chyba krócej niż przejazd kolejką, tak więc pod wyciągiem robią się tłumy. W kolejce na wyciąg stałyśmy niestety już całe 10 minut. W ciągu godziny mogłyśmy zjechać zaledwie trzy razy. Cena karnetu na 4 godziny wg cennika to koszt 55zł. Dzięki grouponowi nasze karnety kosztowały zaledwie 27,50zł i to się opłacało. Uważam, że poniesiony przez nas koszt był też adekwatny do otrzymywanej usługi.
Do plusów całej instalacji trzeba zaliczyć czytniki kart. Czytniki identyfikują karty bez problemu i bardzo szybko. Sama trzymam karnet w małej kieszonce lewego rękawa na przedramieniu (nad rękawicą). Czasami spotykam się, że muszę rękaw przykładać całą powierzchnią karty do czytnika, co wydłuża czas przejścia. Tutaj tego nie ma. Dowolne przyłożenie, zbliżenie karnetu do czytnika wywołuje sygnał i bramki się otwierają. GRATULACJE za ten system.
Dla rodzin z dziećmi ośrodek oferuje mały wyciąg dla maluchów z pięknym slalomikiem. Przy trasie nr 3 wyciąg talerzykowy dla początkujących. Za małą opłatą, można najmłodszych oddać pod opiekę do sali zabaw.
Oczywiście jest restauracja i wypożyczalnia jak w każdym ośrodku narciarskim chyba.
Na swojej stronie ośrodek Złoty Groń chwali się, że ma bezpłatny parking. Powiem szczerze jest to chyba standard na świecie. Będąc we Włoszech, czy Austrii nigdzie nie ma opłat za parking. Myślę, że przy tej cenie karnetów koszt parkingów jest tam wliczony ;)